O Mnie

Moją pasją jest enogastronomia i Mezzogiorno. Tak więc wszelkiego rodzaju degustacje, to moja ulubiona forma spędzania wolnego czasu. Ale nie tylko, codziennie coś nowego odkrywam. Odkrywam też moją Kalabrię i Sycylię – które ciągle jeszcze rezerwują mi tyle niespodzianek, chyba nie starczy mi życia aby poznać te dwa regiony.

Z Miłości do Włoch i włoskiej kuchni.

Napisała do mnie czytelniczka z zapytaniem o moje życie we Włoszech. Zaproponowałam jej aby przeprowadziła ze mną wywiad. Może będzie to ciekawa lektura również dla Was, a z drugiej strony jest mi łatwiej w ten sposób, bo wszyscy wiecie, że ja nie umiem krótko pisać, a pytania zmuszą mnie do jakiegoś porządku, przynajmniej pozornie.

Moje prawie trzydziestoletnie doświadczenia kulinarne spowodowały narodziny przepisów autorskich, dlatego też dwa lata temu powstał kolejny fan page „Ricette by Domi”, gdzie publikuje moje przepisy autorskie, to przede wszystkim kuchnia śródziemnomorska… Tutaj realizuję również Wasze kulinarne marzenia – w miarę moich skromnych możliwości.
Ponieważ na trzech moich fan page: Sycylia bocznymi drogami, Kalabria bocznymi drogami i Baita jest wszystkiego po trochę, tutaj znajdą się tylko przepisy, aby ułatwić korzystanie z nich. W odpowiedzi na pojawiające się pytania będę tutaj umieszczała przepisy… to work in progress – to czytelnicy tworzą tę stronę, w myśl zasady mówisz i masz, będę sukcesywnie udostępniać przepisy.

To nie było ani w planach, ani w marzeniach 14 września 2019 otrzymałam wyróżnienie jako „Polak Roku we Włoszech” za prowadzoną działalność, według regulaminu nie mogłam być kandydatem w konkursie – ja nie promuję kultury polskiej we Włoszech, robię coś odwrotnego – promuje kulturę włoską w Polsce, ale zostało to zauważone i przyczynia się do zacieśniania kontaktów Polsko – włoskich. Dziękuję serdecznie – taki tytuł zobowiązuje!

Napisałam liczne przewodniki dla Wydawnictwa Pascal po Sycylii i Kalabrii, prowadzę Warsztaty Kulinarne z kuchni śródziemnomorskiej – sycylijskiej i kalabryjskiej zarówno w Polsce jak i we Włoszech. Moją pasją jest enogastronomia i Mezzogiorno, doskonałe miejsce aby te pasję rozwijać. Szczególnie zakochałam się w Sycylii i jej mieszkańcach. Zajmuję się turystyka enogastronomiczną w tych dwóch Regionach i wszystkim co jest z tym związane, zarówno turystyką indywidualną jak i grupową – pracowałam jako Pilot dla polskich grup we Włoszech dla włoskich biur turystycznych. Straciłam całkiem głowę dla sycylijskiej kuchni (wina, oliwy i słodkich, sycylijskich wcieleń ricotty) i białego szaleństwa – narciarstwa alpejskiego. Jestem włoskim sędzią narciarskim – jedyną kobietą na Południu Włoch. Ja to zodiakalna Ryba – łącząca w sobie przeciwieństwa.

A ile we mnie Włoszki? Włoski styl to przede wszystkim pochwała kobiecości. Włoszki potrafią być pewne siebie i zmysłowe, niezależnie od wieku. Ja tego uczę się od ostatnich 29 lat.
Dopiero kiedy wyjeżdżam z Włoch zaczynam uświadamiać sobie jak bardzo cenię moje małe rytuały włoskiego życia. Rano muszę wypić espresso i moje espresso musi być dobre, nie uznaję tutaj kompromisów. W Polsce w mojej Baicie w Bukowinie Tatrzańskiej Lavazza – Arabica 100%, na wyjazd do Ukrainy specjalnie kupiłam elektryczną Mokę i kalabryjską kawę Guglielmo, chociaż nie przepadam za kawą z kawiarki, ale lepsze to niż eksperymenty z espresso na Ukrainie. Na Warsztaty kulinarne zawsze zabieram mój ekspres do kawy. Na tygodniowe wakacje, jeżeli jadę samochodem to też mój #musthave. Na Malcie wiedziałam, że idealnego espresso nie napije się, ale na dobre to liczyłam – niestety przeliczyłam się. Ale Sycylijczycy uratowali mnie tam, zorganizowali mi wkłady do ekspresu, właścicielka apartamentu, notabene Polka, zaproponowała mi kawę rozpuszczalną – chciałam ją pogryźć przez telefon, bo ekspres w mieszkaniu był… Moje espresso musi być w filiżance, dodam ładnej filiżance ze spodeczkiem, czarne jak smoła, gęste jak krem, gorące, aromatyczne. Pierwsze espresso, obowiązkowo ristretto, to dla mnie wręcz zastrzyk – dożylne. Czasem jak jestem w hotelu wychodzę w koszuli nocnej po espresso…
Ale na tym nie kończą się moje włoskie rytuały. Kuchnia śródziemnomorska jest jednocześnie prosta i  yrafinowana. Wyraziste i zrównoważone smaki zależą od świeżych składników, doskonałej jakości i przyrządzonych w nieskomplikowany sposób. Złe i banalne jedzenie nie wchodzi w grę, proste jak najbardziej, wszak piękno jest w prostocie. Prostocie takich potraw jak kawałek świeżego, chrupiącego chleba polanego oliwą z oliwek z plastrem włoskiego pomidora pachnącego słońcem. Podobno kiedy w glebie nie ma wiele wody, pomidory muszą sięgać korzeniami bardzo głęboko aby przetrwać. W czasie tej długiej drogi korzenie wchłaniają z gleby wszystkie minerały. Właśnie dlatego pomidory z południowych Włoch smakują lepiej niż z innych miejsc. Ja nie jadam bo jestem głodna, ja jem dla przyjemności, którą daje mi jedzenie…. w kuchni włoskiej nigdy nie chodziło tylko o jedzenie, to również biesiadowanie i przyjemność biesiadowania z współbiesiadnikami.
Ale to właśnie dzięki spożywaniu świeżych, naturalnych potraw, ze świeżych warzyw i owoców, uprawianych na wulkanicznej glebie, bogatej w minerały i dojrzewających na prawdziwym słońcu, nasza skóra podczas włoskich wakacji promienieje, zbawienne, zdrowotne efekty odbijają się na niej natychmiast. Te włoskie pomidory inaczej smakują, tutaj nie mamy produktów ekologicznych z ekologicznych upraw, cała dostępna żywność jest organiczna i to jest dla mnie wskaźnikiem wysokiej jakości życia. To w myśl zasady mniej ale lepiej, bo smaczne, świeże jedzenie lepiej zaspokaja głód, je się go mniej.

Do moich małych włoskich rytuałów należy również espresso po lunchu, nie istnieje, żeby go zabrakło. Nie lubię od razu, lubię po paru minutach i przyznam się Wam mam moje małe zboczenie, jeżeli jestem poza domem to muszę przynajmniej wynitkować zęby….. inaczej kawa nie smakuje mi, lubię potem na długo czuć smak kawy w ustach, nigdy nie słodzę kawy! Ale jak jestem poza Włochami to wolę zrezygnować ze złej kawy, aby nie popsuła mi smaku po obiedzie… mam miejsca z dobrym espresso w Zakopanem, w Krakowie, ale niewiele jest takich miejsc, pomimo fantastycznego sprzętu, tzw. wypasionych ekspresów i dobrej kawy. Od czego to zależy? Myślę, że od pasji i serca które się wkłada w zrobienie tej kawy. W żadnym innym miejscu na świecie bariści nie przygotowują tak dobrego espresso i nie przygotowują go z taką swobodą jak we Włoszech. Do tego: Ciao Bella! Come stai! Oggi hai bellissimi occhi…, albo cokolwiek innego co tylko przyjdzie im w danym momencie do głowy i nawet nieidealna kawa dostaje skrzydeł, zamienia się w ideał i nasz dzień od tego momentu toczy się inaczej… zrobienie czegoś dobrze wymaga tyle samo czasu co zrobienie tego źle. Więc po co…
Kolejny mój włoski rytuał, z którego nie mogę i nie chcę zrezygnować, nieważne gdzie jestem, to czas na jedzenie. Choćby to była tylko drobna przekąska, nie jadam w pośpiechu na ulicy, na stojąco. Staram się zjeść na siedząco. Wolę prawdziwe talerze, nie plastikowe albo papierowe tacki, nie umiem napić się wody z plastikowego kubka, wolę już bezpośrednio z małej 0,5 l butelki. Irytuje mnie kawa w plastikowym kubeczku. Mam ogromne kłopoty we Włoszech jak jestem pilotem lub przewodnikiem polskich grup, ja potrzebuję po prostu przerwy obiadowej…. nie, żeby zjeść, żeby usiąść. Oni wszyscy jedzą ciągle: w autokarze, idąc, popijają non stop albo małpki, albo rzekome butelki coca–coli…. mi włosy na głowie dęba stają.

Złe jedzenie nie wchodzi w grę, we Włoszech jeżeli jestem w domu to codziennie gotuję. Nawet dwa razy dziennie, bo z Luigim nie jadamy kanapek. Nawet, a może przede wszystkim, po całym dniu pracy pokrojenie świeżego pomidora, albo zrobienie makaronu Spaghetti Aglio&Olio, rozłożenie talerzy na stole, te proste czynności relaksują. Na pewno to odpręża bardziej niż otwarcie pojemnika z gotowym jedzeniem, którego nie znamy ani pochodzenia ani składników w nim znajdujących się, i podgrzanie go w mikrofali. Lubimy kupować warzywa strączkowe, obieranie, tzn. łuskanie świeżego groszku, bobu czy fasoli borlotti to też nasz mały rytuał, albo wspólne przygotowanie i pokrojenie składników na sos do makaronu… ale najbardziej lubię te nasze kolacje przy kieliszku wina, to prawdziwy slow food i slow life. Tego mi w Polsce brakuje najbardziej, bo jestem przyzwyczajona do późnych i długich kolacji…
Jeżeli mam ochotę na coś to po prostu to kupuje i przygotowuję, ale jest inaczej – moja ochota we Włoszech przychodzi podczas moich codziennych zakupów. Opowiem Wam jak wygląda moja kalabryjska codzienność…. Pisałam już o tym wielokrotnie, jestem bardzo zadowolona z rytmu życia w południowych Włoszech – slow! Czy wiecie ile czasu codziennie zaoszczędzam nie tracąc go na dojazdy, na parkowanie samochodu, na wyjazd po zakupy, wszystko mam w zasięgu ręki… Łapię się na fakcie, że przestałam chodzić do supermarketu, chodzę tam tylko po wodę – muszę to zmienić jak najszybciej, cukier – nie słodzę ani kawy, ani herbaty, wyobraźcie sobie jak często chodzę! Makaron, ryż, itp. kupuję w pobliskim Alimentari – małym lokalnym sklepie z lokalnymi produktami. Tak dobrze przeczytaliście CHODZĘ!!!! I wieczorem spacer w centrum miasta….
Ostatnio, wiecie co lubię najbardziej – wstać rano zobaczyć niebieskie niebo, kawa i pierzemy… zanim zrobię śniadanie prysznic.. prasówka… pralka kończy prać, ja wywieszam… potem biuro, w przerwie mały spacer do warzywniaka, zajrzeć na pogawędkę do mojego „rybiarza” Giancarlo i czemu nie zaszaleć… a wiec wizyta w Boutique…. La Boutique Delle Carni w Lamezia Terme (CZ)
Wszędzie wymiana zdań, jak z przyjaciółmi. W sklepie spożywczym – pamięta pani dziś jest wtorek jest świeża dzisiejsza mozzarella di bufala z rannego dojenia, no a jutro będzie chleb z curcumą z pieca opalanego drewnem. W Boutique delle carni – czyli sklepie mięsnym – agniellino – młodziutka jagnięcina rozpływająca się w ustach. Nie mogę nie wspomnieć o sklepie w którym kupuję wino. Tak jest codziennie, dlatego właśnie lubię tę moją kalabryjską codzienność.

Tutaj na południu Włoch jemy i gotujemy z produktów sezonowych, a zapewniam Was, że jest w czym wybierać, nie ma zagrożenia monotonii,
19 stycznia spadł pierwszy śnieg…. ale na razie na narty za mało więc poszłam na poszukiwanie wiosny…. rano poszłam do warzywniaka …. a tam od samego wyboru sałat zakręciło mi się w głowie….ZIELONO MI!!!
Czerwiec – PRAWIE LATO. A przecież świeży bób już się skończył, karczochy też, groszek na wykończeniu. Jeżeli chodzi o owoce to końcówka truskawek, nespoli – po polsku nieszpółki, ostatnie pomarańcze na świeżo wyciśnięty sok. Za to czereśniowy sezon w pełni, morwy czarne i białe, czyli po włosku gelsi, zaczyna się sezon na melony…. nadchodzi lato a z nim moje ulubione letnie owoce Figi, uwielbiam je pod każdą postacią, są już pierwsze brzoskwinie, morele i arbuzy, ale jeszcze jak to mówi Salvo z warzywniaka pędzone i on ich nie ma….
JESIEŃ – Kalabryjska jesień jest piękna, słoneczna, jest wokół pełno drzew z zielonymi liśćmi, wszak cytrusy nie gubią liści, są już pomiędzy zielonymi liśćmi pierwsze mandarynki, cytryny i zaraz pomarańcze. Kalabryjska, długa jesień, jak na prawdziwego mieszkańca Południowych Włoch przystało, leniwie ciągnie się do stycznia… Jesień to czas cytrusów, zaczynamy od kalabryjskich mandarynek… klementynek.
mamy orzechy włoskie – tutaj pierwsze kupujemy w zielonych łupinach…. i kasztany, oczywiście jest to to czas zbierania oliwek i wytłaczania oliwy. No i królują opuncje, zbieramy winogrona i robimy wino, .. .i potem mamy całe zimowe zielone warzywne szaleństwo, zaczynając od brokułów, cime di rapa – kwiaty rzepy, cicoria, bietola… itd. i na zakończenie radicchio di treviso… uwielbiam z grilla z octem balsamicznym, albo risotto… Ach zapomniałam króluje Dynia…. ale to przecież oczywiste!
W tym nawale kolorów, zapachów, smaków zapomniałam o owocach granatu…. to przecież też jesień i samo zdrowie! No i symbol pomyślności i szczęścia….
ZIMA – 4 stycznia chyba zaczęła się kalabryjska zima, za oknem od wczoraj deszcz, szaro, ponuro, zimno nie jest – mamy ponad 10 stopni – raczej smutno i wilgotno. Na taki dzień najlepiej zajrzeć do warzywniaka i tam poszukać pierwszych oznak wiosny…a więc mamy młodą czerwoną kalabryjską cebulę…
młody świeży szpinak, karczochy, zaczyna się sezon, to moje ulubione warzywo,
i na deser świeże, gruntowe truskawki… i co zapachniało wiosną? Kupiłam te truskawki, naprawdę słodkie i pachnące, te zimowe są dużo mniejsze, ale słodziutkie, bo do zeszłego tygodnia było słonko i cieplutko… i od razu zrobiło mi się słodko na duszy…
Ale życie w sposób niezwykły wymaga ryzyka, ja to ryzyko podjęłam dwa razy. Pierwszy raz 29 lat temu i drugi raz siedem lat temu…. Powiem krótko – było warto! Mam niezwykłe życie, to nie znaczy proste, szczęśliwe – jest ono niezwykłe i dlatego cieszę się każdą jego chwilą w myśl zasady obowiązującej w dialektach Południowych Włoch, w których nie ma czasu przyszłego, wszak jutra może nie być!

List od mojej czytelniczki:

Piszę w sprawie życia we Włoszech w ogóle i w Kalabrii. Jestem zakochana w tym kraju, języku, ludziach i kuchni. Marzę, aby tam zamieszkać, ale zanim do tego dojdzie, chciałabym zadać Tobie kilka pytań 🙂

Co skłoniło Ciebie do wyjazdu do Włoch?
Mówią, że Pan Bóg odbiera rozum na pięć minut, a potem człowiek ponosi tego konsekwencje przez całe życie. Tak było i ze mną, banalnie – po prostu Włoch- Kalabryjczyk, który przyjechał do Polski zakręcił mi w głowie, chociaż nie do końca tak było. Tak wyglądało to z pozoru. To on Przyjechał do Polski na stypendium na 6 miesięcy na studia podyplomowe, na tej samej uczelni, na której studiowałam. Wszystko obyło by się bez problemowo, gdyby nie jego przyjaciel Pino, który przyjechał go odwiedzić. Zostałam zaproszona na kolację jako czwarta, dla towarzystwa , ponieważ rozmawiałam po angielsku. To było trzy dni przed powrotem mojego ex do Włoch. Sześć długich miesięcy ta sama uczelnia, ten sam wydział, ten sam barek, oboje należeliśmy do AZS-u, Ci sam znajomi i nigdy wcześniej nie spotkaliśmy się… po kolacji następnego dnia umówiliśmy się na spacer na Wałach Chrobrego i to by było na tyle. Ale coś zaiskrzyło, po jego powrocie do Włoch, do Kalabrii niekończące się rozmowy telefoniczne i wkrótce zaproszenie na wakacje do Włoch. To były inne czasy, rok 1991, nie było tanich lotów, ja we Włoszech nigdy wcześniej nie byłam, propozycja była kusząca. Moja przyjaciółka, która znała mojego ex od miesięcy zaczęła mnie namawiać, do tego stopnia, że razem z nim zorganizowali mi transport – znajomi jechali do Włoch samochodem i mieli mnie zabrać. Propozycja była niesamowicie kusząca, pomyślałam raz kozie śmierć, kończyłam studia, został mi jeden egzamin i dyplom do obrony, w międzyczasie już pracowałam. Więc wzięłam tydzień urlopu – nie wiem jakim cudem dostałam i pojechałam. No i moi kochani przepadłam z kretesem…. niestety mój ex był tzw. furbo, jak to Włosi. Przyjechał po mnie na północ Włoch swoim magicznym na tamte czasy Fiatem Uno Turbo Diesel i pojechaliśmy na południe. Po drodze pokazał mi najpiękniejsze zakątki Włoch Florencję, Rzym…. przychodzi mi do głowy zabawna historia, robiliśmy zdjęcia – wtedy nie było zdjęć cyfrowych, ja ustawiałam się pod Colosseum, wciągałam brzuch. A było już co wciągać – przez trzy tygodnie pobytu przytyłam ponad 7 kilo, na sama myśl ile wtedy jadłam robi mi się po prostu niedobrze. Bałam się, że nie zdążę wszystkiego spróbować, a tyle było tu smakołyków i nowości. Tak – uśmiechałam do zdjęcia pod Coloseum, to przecież takie kultowe miejsce. Przechodziło dwóch chłopaków i mówią zobacz jakie te Włoszki są piękne i eleganckie – na moja odpowiedź po polsku: (byli Polakami) Polki to najpiękniejsze kobiety na świecie, zamurowało ich, a ja zdałam sobie sprawę, że wtopiłam się w otaczający mnie krajobraz. Kiedy dojechałam na Wybrzeże Amalfitańskie – tam byłam już załatwiona na amen. Mieszkaliśmy w malowniczym i mało jeszcze wtedy popularnym Massalubresnse – Pensione La Primavera w pokoju z tarasem z widokiem na morze. Ale to nie to, co zachwyciło mnie najbardziej, domyślacie się pewnie, zawróciła mi w głowie restauracja w tym małym hoteliku. Mała restauracyjka, rodzinna, z kuchnią na bazie ryb i owoców morza, kolacja na tarasie, smaki i połączenia, których potem już nigdzie indziej nie znalazłam. Wróciłam tam po latach, a i teraz naszła mnie ochota na weekend… ach czuje po prostu jak mi ślinka leci…. nie pamiętam szczegółów, wszystko było przepyszne, świeże, zaskakujące. Była karta dań – czyli menu, ale codziennie kucharz przygotowywał coś innego, oprócz dań z karty i na to oczywiście przede wszystkim się rzucałam Pamiętam, że codziennie jadłam na obiad i kolację posiłek złożony z przystawki, dwóch pierwszych dań, dania drugiego, owoców i deseru, obficie zakrapiany winem. Potrafiłam na kolację zjeść przystawkę, pizzę i potem jeszcze zamówić makaron, przerażające!!!! Ja po prostu bałam się, że nie zdążę wszystkiego spróbować, byłam ciekawa wszystkiego, a jestem znanym wszystkim łakomczuchem. Jeszcze w liceum byłam z moim tatą na campingu w Bułgarii z zorganizowaliśmy konkurs dla polskich dzieci, kto złowi z maską pod wodą najwięcej małży – omułek, dostanie loda . Przez dwa tygodnie jedliśmy świeże małże…. było genialnie. W tamtych czasach mało Polaków jadało takie rzeczy, a co dopiero mówić o gotowaniu…. Potem, jadąc dalej na południe, była Maratea i dalej wybrzeżem tyrreńskim, moim ulubionym miejscem w Kalabrii do dnia dzisiejszego – Północnym Szlakiem z Tyrreńskim poprzez Praia a Mare, San Nicola Arcella, Diamante, Cetarę do Amantea i Lamezii Terme.
Od jak dawna mieszkasz we Włoszech?

Mieszkam we Włoszech od prawie 30 lat. Od początku mieszkałam w Kalabrii, w Lamezia Terme.

Czym się zajmujesz zawodowo?
Z zawodu jestem inżynierem budownictwa, wąska specjalność Budownictwo Wodne. Jednak nigdy nie pracowałam w zawodzie we Włoszech, ryzykowałam bezrobocie…. jestem zdania, że jeżeli ktoś chce pracować to zawsze znajdzie możliwość, trzeba tylko mocno chcieć, albo nie mieć wyjścia. U mnie chyba było jedno i drugie. Praktycznie wymyśliłam sobie zawód – na południu Włoch nikt go nie wykonywał. Projektowałam tzw. salony łazienkowe – sklepy z wyposażeniem łazienek. Wszyscy projektanci tego sektoru skupieni są we Włoszech wokół Sassuolo i Bolonii – tzw. włoskiego zagłębia kafelkowego. Zaczęłam pracować w sklepie z wyposażeniem łazienek, jako sprzedawca i projektant wnętrz, powoli zrobiłam karierę. Zaczęłam projektować sklepy dla grupy kafelkarzy z Neapolu i jednocześnie pracowałam w sklepie. To była tzw. jazda bez trzymanki, moi współpracownicy rozmawiali między sobą w dialekcie neapolitańskim, ja robiłam dobrą minę do złej gry i nadrabiałam domniemaną inteligencją. Znosiłam ich do dnia kiedy nie dałam już po prostu rady, po tym jak kolejny raz spóźnili się…. parę godzin, to tam właśnie nauczyłam się cierpliwości, nie mogłam zmienić otaczającego mnie świata, jeżeli chciałam tutaj mieszkać, musiałam go zaakceptować i przynajmniej spróbować pokochać. Nie było jeszcze wtedy komórek, rano czekałam w hotelu, aż po mnie przyjadą, czasem była ładna pogoda i płynęli na ryby… nie wytrzymałam, wygarnęłam im i Oni po prostu zostawili mnie na dworcu… ale to właśni im zawdzięczam pracę, którą wykonywałam przez prawie 20 lat. Mieli niesamowita fantazje, poczucie humoru i kiedy mieli ochotę to naprawdę pracowali… Pracowałam w całych Południowych Włoszech, ale to na Sycylii zaprojektowałam największą ilość sklepów i Sycylię i jej mieszkańców pokochałam najbardziej. Kontakty z klientami sprzed 20 lat utrzymuję do dnia dzisiejszego. Początki były trudne, początkowo jeździłam pociągami, potem zaczęłam jeździć samochodem na Sycylię, ale nie tylko, również do Neapolu i do pobliskiej Bazylikaty i Apulii samochodem, tam parkowałam w hotelu i dalej jeździłam z agentami handlowymi. Mogłabym opowiadać anegdoty o tym co wydarzało mi się na spotkaniach na placu budowy. Dwadzieścia lat temu w Południowych Włoszech inżynier to był facet i koniec, kropka. Pojawiałam się na placu budowy słysząc pytania: Panienko a Pan inżynier kiedy przyjedzie? Albo gorzej – przychodziłam: Słyszałem, że jest Pani Polką? Tak. A mężatka? A jak Pan woli? – z cyklu klient nasz Pan…. spróbuje przysposobić się… to było w okolicach Neapolu, za moją, w sumie bezczelną odpowiedź, nie dostałam wtedy zlecenia, ale od razu wszystko z klientem sobie wyjaśniliśmy. Potem powoli zaczęłam jeździć sama, nie było telefonów komórkowych, o GPSie nie wspomnę, uczyłam się na pamięć skrzyżowań. To właśnie w ten sposób poznałam Sycylię bocznymi drogami. Często w miejscach do których jeździłam nie było hotelu, b&b praktycznie nie istniały, tak więc często byłam gościem w domu u moich klientów. Wspólne przygotowanie kolacji z żoną klienta – stąd właśnie poznanie tak wielu przepisów kuchni domowej, z różnych części Sycylii. Jeździłam dużo – projektowałam rocznie około 30 sklepów, każdy w innym miejscu – około 60 000 km rocznie. Właśnie dlatego mówię, że nie ma drogi na Sycylii, którą bym nie przejechała. Zaczęłam mieć moje ulubione miejsca, w międzyczasie zmieniła się dynamika włoskiego rynku budowlanego, zaczęłam mieć więcej wolnego czasu, zaczęłam pracować dla firm jako Visual Merchandeiser, ale czasu wolnego było coraz więcej. Tak powstał pomysł założenia dwóch stron – fan page o Kalabrii i Sycylii. Pomysł od dawna leżał w szufladzie, ciągle jeszcze powoli próbuje go realizować. Pomysł to zrobienie dwóch Portali informacyjnych o Sycylii i Kalabrii. Strukturę strony internetowej przygotowałam w grudniu 2012, czyli prawie osiem lat temu. Chciałam podzielić się moim doświadczeniem i zaproponować poznanie tych Regionów właśnie bocznymi drogami, od kuchni. Na Sycylii praktycznie nie ma drogi, którą nie jechałam. Powiem znam ją jak własną kieszeń, a jednak codziennie nadal mnie zaskakuje. Miałam okazję poznać te same miejsca dzięki różnym osobom, czyli z różnych punktów widzenia, na przykład w jednym mieście czasem robiłam 10 projektów, czyli to samo miasto poznawałam 10 razy. W Kalabrii mieszkam od prawie 30 lat, nie znam jej jednak tak dobrze jak Sycylii i jest to bardzo trudna miłość … Jeżeli chodzi o moje pierwsze kroki to myślę, że musimy zacząć od Baity – fb Baita i strona internetową www.italianoinzakopane.pl. bo tam wszystko się zaczęło … Jest to dla mnie najważniejsze miejsce na świecie, wszystkie ważne wydarzenia w moim życiu są z tym miejscem związane… tak prywatnie i osobiście: całowałam się tam po raz pierwszy z chłopakiem, tam zostałam kobietą… jakby to powiedzieć dwa razy, pierwszy raz jak dostałam miesiączkę, drugi raz jak był mój pierwszy raz, tam był chrzest mojej córki, tam podjęłam trudną decyzję o rozwodzie…. pewnie na tym się nie skończy c.d.n. bo życie trwa i jest to w dalszym ciągu work in progres, bo to właśnie tam odbywam moją kwarantannę podczas koronawirusa w 2020 roku i piszę tę książkę. To właśnie w Baicie zaczęłam pisać, wiele tekstów napisanych wtedy powoli teraz publikuję, np. „Obyczaje i zwyczaje kuchni włoskiej” opublikowany niedawno a napisany z okazji Spotkania ”Baita na łonie natury” w listopadzie 2012 roku, teksty o kaparach „Kapar – kwiat do jedzenia” i sycylijskiej Caponacie napisałam z okazji spotkania Bożonarodzeniowego w Bibliotece Miejskiej w Zakopanem w 2012 roku – „Baita i Literatura”, teraz tylko je uzupełniłam i Caponatę opublikowałam w okresie Świąt Bożego Narodzenia 2015. Na to świąteczne spotkanie w 2012 rok napisałam tekst o włoskich zwyczajach świątecznych, który opublikowałam dopiero w trzy lata temu. Codziennie tyle się dzieje, założyłam dwie strony internetowe www.sycyliabocznymidrogami.pl i www.kalabriabocznymidrogami.pl ale w tej chwili jest tylko strona główna i podstrona z linkami do polecanych obiektów…. ale powoli wszystko układa się w spójną całość. Najzabawniejszy jest fakt, że struktura stron pozostała praktycznie od 2012 roku ta sama…. Najpierw powstała Sycylia bocznymi drogami W dniu 20 marca 2015 założyłam fan page fb „Sycylia bocznymi drogami”, wrzuciłam zdjęcie profilowe, które jest tam do dzisiaj. To samo zdjęcie jest na stronach internetowych www.sycyliabocznymidrogami.pl i na moim profilu prywatnym, wszak to zawsze ja…. jest ono również na pozostałych moich stronach i na moim prywatnym profilu. Po dwóch latach pasja przerodziła się w pracę w wolnym czasie – napisałam przewodniki, zajęłam się turystyką enogastronomiczna, prowadzę warsztaty kulinarne…
Jak się Tobie żyje w tym kraju?
Mi żyje się rewelacyjnie. Wtopiłam się w otaczający mnie krajobraz i ludzi. W odróżnieniu od pozostałych Polaków bardzo lubię sjestę, odpowiadają mi kolacje do późna w nocy, nie pijam herbaty, czasem w zimie, rzadko zasiadam do stołu przed 21.00, kocham makaron – dzień bez makaronu jest dla mnie dniem straconym, a jednocześnie makaron to najprostszy obiad na świecie. Uwielbiam ryby i owoce morza – jem je przynajmniej trzy razy w tygodniu, o warzywach i owocach nie wspomnę, ale jestem mięsożerna, chyba nigdy nie przejdę na wegetarianizm, uwielbiam szeroko dostępną we Włoszech jagnięcinę, kozinę, koninę, ozór wołowy i inne rzeczy, o które ciężko w Polsce. Kocham leciutkie włoskie śniadania, potem rosnący apetyt w porze lunchu i późne biesiadowanie podczas kolacji. Dla mnie każdy dzień jest świętem, codzienny szybki lunch to przynajmniej godzina spędzona przy stole, nie na gotowaniu, to pikuś – na jedzeniu i celebrowaniu posiłku, na rozmowie i powolnym delektowaniu się smakiem zjadanych potraw, czy w Polsce mogłabym sobie na takie coś pozwolić??? Nie wspomnę o wyprawach z przyjaciółmi, gdzie cały dzień poświęcamy na gotowanie, to sposób na bycie razem…. Kocham niebieskie niebo, otaczające mnie błękitne morze i prawie codziennie świecące słońce. Uwielbiam chodzić na zakupy do lokalnych sklepików – rozmowa ze sprzedawcą to świetny środek antystresowy, a kosztuje taniej niż psychoterapeuta. I ta radość życia, cieszyć się chwilą, znaleźć czas na uśmiech i przede wszystkim fakt, że tutaj ludzie nie polemizują, najwyżej się…. denerwują, oczywiście po włosku, z charakterystyczna dla nich gwałtownością. Jak rozmawiają to całym ciałem. Zawsze miałam dobitny głos, ale teraz moja mama mówi, że krzyczę, nie mówię…. a tutaj jestem taka jak inni. Znalazłam moje miejsce na ziemi, nie mogłabym wrócić do Polski aby mieszkać na stałe – zabrakło by mi trzech rzeczy: błękitu nieba, blasku słońca i uśmiechniętych ludzi!!
Czy życie we Włoszech jest drogie?
To trudne pytanie. Mieszkam tu od prawie 30 lat. Na pewno na południu Włoch – w Kalabrii jest tańsze. Ale co jest najważniejsze jest tutaj zdecydowanie wyższa jakość życia. W Kalabrii, gdzie mieszkam, smog nie istnieje, na co dzień jemy lokalne świeże owoce i warzywa, świeże ryby. Wystarczy świeży chleb, tutaj jeszcze chleb pieczony jest tradycyjną metodą na zakwasie w piecu chlebowym, oliwa i pachnący pomidor, no może trochę bazylii… Nauczyłam się tutaj, że lepiej jest mieć mniej, ale mieć czas aby się tym cieszyć.
Co można robić w Kalabrii poza sezonem?
Można po prostu żyć, tak jak w każdym innym miejscu na świecie. Może z odrobinę z lepszym klimatem niż polski.
Czy jest bezpiecznie dla kobiety podróżującej samotnie lub chcącej zamieszkać tam samej?
Nie ma absolutnie niebezpieczeństwa. Od lat podróżuję sama i zawsze spotkałam się z pomocą. Nigdy nie czułam zagrożenia, ale fakt ja wtopiłam się w środowisko, ludzie nie wierzą, że jestem Polką. Więc od zawsze traktują mnie jak Włoszkę. Będąc blondynką, można być narażoną na zaczepki w większym stopniu, ale trzeba to tylko umieć odepchnąć słownie – bo Włosi to podrywacze i uwielbiają cudzoziemki.
Czy są duże różnice kulturowe między Włochami a Polakami? Jeśli tak, to jakie?
Różnice są i to ogromne. Różnica mentalności to temat rzeka, muszę kiedyś o tym napisać. O roli kobiety w życiu, o dwóch rożnych spojrzeniach na te same sytuacje jeżeli mówimy o spojrzeniu męskim i damskim. Mam wiele notatek dotyczących właśnie różnic w mentalności. Moim największym błędem lata temu był fakt, że po poznaniu mojego byłego męża, uważałam, że Kalabryjczycy są tacy jak On, który podróżował, studiował we Florencji i zagranicą. Jakież było moje zdziwienie, że tak nie jest…. Przypomina mi się sytuacja 4 lata po ślubie mój (wtedy nie były, ale aktualny) mąż wyjechał na stypendium zagranice do Grecji. Ja zostałam we Włoszech, mieszkaliśmy we własnym mieszkaniu, pracując za niego w biurze przy Planie Zagospodarowania Przestrzennego – tak jak pisałam Bóg rozum mi odebrał!!! Moi teściowie w naturalny sposób wymagali abym codziennie jadła u nich obiad i kolację, wyjaśniłam, w miarę grzecznie, że mogą o tym zapomnieć, bo nie mam zamiaru im się tłumaczyć, jeżeli wpadnę to dobrze, jeżeli nie to drugie dobrze. Dla mnie było po problemie. W sobotę jego przyjaciele zaprosili mnie na pizzę. Ja – Polka z urodzenia po alkoholu nie prowadzę, pomyślałam o piwie do pizzy i zostawiłam samochód w domu. Poprosiłam aby przyjechali po mnie i automatycznie potem przywieźli mnie do domu. Rano pojechałam do biura po powrocie czekali na mnie teściowie z toporem wojennym…. teść zaczął kręcić, że On jest nowoczesny, że On wszystko rozumie, ale to się nawet w jego głowie nie mieści. Ja zupełnie nie rozumiałam o co chodzi, po minach widziałam, że sprawa jest poważna, a mój włoski nie pomagał mi w dogłębniejszym zrozumieniu sprawy. Moja była teściowa cały czas milczała, na słowa teścia: ja jestem nowoczesny – moderno Ona odpowiedziała tylko: Ja nie! Obróciła się na pięcie i odeszła, traktując przez cały czas mnie jak powietrze. Próbowałam telefonicznie wyjaśnić sytuacje mojemu mężowi, na co On mi odpowiedział, że to ja sobie coś ubzdurałam, bo nie rozumiem dobrze włoskiego i na pewno źle zrozumiałam. Jaki z tego morał – w następny weekend pojechałam moim samochodem! Doszłam do wniosku, że to Oni mają problem nie ja. Ale nie można tak zrobić ze wszystkim. Jeszcze dziś na samo wspomnienie twarzy mojej byłej teściowej dostaje ataku śmiechu – jej nie było do śmiechu. Przykłady można by mnożyć, z pewnością wchodząc w związek małżeński bierzesz ślub z całą rodziną męża, radzę to wziąć pod uwagę. Nie można zmienić otaczającego nas świata, jeżeli wybraliśmy życie w Kalabrii trzeba uszanować ich zwyczaje, nie mówię dostosować się…. Różnice mentalności to temat rzeka, który pogłębiam od 30 lat. Jedno jest pewne miłość do mojego męża minęła, do Włoch pozostała. To dzięki niemu mieszkam dziś w tym wspaniałym kraju, zamieszkanym przez wspaniałych, radosnych, uśmiechniętych, cieszących się życiem ludzi.
Italiano in Zakopane Dominika