O Mnie
Z Miłości do Włoch i włoskiej kuchni.
Napisała do mnie czytelniczka z zapytaniem o moje życie we Włoszech. Zaproponowałam jej aby przeprowadziła ze mną wywiad. Może będzie to ciekawa lektura również dla Was, a z drugiej strony jest mi łatwiej w ten sposób, bo wszyscy wiecie, że ja nie umiem krótko pisać, a pytania zmuszą mnie do jakiegoś porządku, przynajmniej pozornie.
Moje prawie trzydziestoletnie doświadczenia kulinarne spowodowały narodziny przepisów autorskich, dlatego też dwa lata temu powstał kolejny fan page „Ricette by Domi”, gdzie publikuje moje przepisy autorskie, to przede wszystkim kuchnia śródziemnomorska… Tutaj realizuję również Wasze kulinarne marzenia – w miarę moich skromnych możliwości.
Ponieważ na trzech moich fan page: Sycylia bocznymi drogami, Kalabria bocznymi drogami i Baita jest wszystkiego po trochę, tutaj znajdą się tylko przepisy, aby ułatwić korzystanie z nich. W odpowiedzi na pojawiające się pytania będę tutaj umieszczała przepisy… to work in progress – to czytelnicy tworzą tę stronę, w myśl zasady mówisz i masz, będę sukcesywnie udostępniać przepisy.
To nie było ani w planach, ani w marzeniach 14 września 2019 otrzymałam wyróżnienie jako „Polak Roku we Włoszech” za prowadzoną działalność, według regulaminu nie mogłam być kandydatem w konkursie – ja nie promuję kultury polskiej we Włoszech, robię coś odwrotnego – promuje kulturę włoską w Polsce, ale zostało to zauważone i przyczynia się do zacieśniania kontaktów Polsko – włoskich. Dziękuję serdecznie – taki tytuł zobowiązuje!
Napisałam liczne przewodniki dla Wydawnictwa Pascal po Sycylii i Kalabrii, prowadzę Warsztaty Kulinarne z kuchni śródziemnomorskiej – sycylijskiej i kalabryjskiej zarówno w Polsce jak i we Włoszech. Moją pasją jest enogastronomia i Mezzogiorno, doskonałe miejsce aby te pasję rozwijać. Szczególnie zakochałam się w Sycylii i jej mieszkańcach. Zajmuję się turystyka enogastronomiczną w tych dwóch Regionach i wszystkim co jest z tym związane, zarówno turystyką indywidualną jak i grupową – pracowałam jako Pilot dla polskich grup we Włoszech dla włoskich biur turystycznych. Straciłam całkiem głowę dla sycylijskiej kuchni (wina, oliwy i słodkich, sycylijskich wcieleń ricotty) i białego szaleństwa – narciarstwa alpejskiego. Jestem włoskim sędzią narciarskim – jedyną kobietą na Południu Włoch. Ja to zodiakalna Ryba – łącząca w sobie przeciwieństwa.
A ile we mnie Włoszki? Włoski styl to przede wszystkim pochwała kobiecości. Włoszki potrafią być pewne siebie i zmysłowe, niezależnie od wieku. Ja tego uczę się od ostatnich 29 lat.
Dopiero kiedy wyjeżdżam z Włoch zaczynam uświadamiać sobie jak bardzo cenię moje małe rytuały włoskiego życia. Rano muszę wypić espresso i moje espresso musi być dobre, nie uznaję tutaj kompromisów. W Polsce w mojej Baicie w Bukowinie Tatrzańskiej Lavazza – Arabica 100%, na wyjazd do Ukrainy specjalnie kupiłam elektryczną Mokę i kalabryjską kawę Guglielmo, chociaż nie przepadam za kawą z kawiarki, ale lepsze to niż eksperymenty z espresso na Ukrainie. Na Warsztaty kulinarne zawsze zabieram mój ekspres do kawy. Na tygodniowe wakacje, jeżeli jadę samochodem to też mój #musthave. Na Malcie wiedziałam, że idealnego espresso nie napije się, ale na dobre to liczyłam – niestety przeliczyłam się. Ale Sycylijczycy uratowali mnie tam, zorganizowali mi wkłady do ekspresu, właścicielka apartamentu, notabene Polka, zaproponowała mi kawę rozpuszczalną – chciałam ją pogryźć przez telefon, bo ekspres w mieszkaniu był… Moje espresso musi być w filiżance, dodam ładnej filiżance ze spodeczkiem, czarne jak smoła, gęste jak krem, gorące, aromatyczne. Pierwsze espresso, obowiązkowo ristretto, to dla mnie wręcz zastrzyk – dożylne. Czasem jak jestem w hotelu wychodzę w koszuli nocnej po espresso…
Ale na tym nie kończą się moje włoskie rytuały. Kuchnia śródziemnomorska jest jednocześnie prosta i yrafinowana. Wyraziste i zrównoważone smaki zależą od świeżych składników, doskonałej jakości i przyrządzonych w nieskomplikowany sposób. Złe i banalne jedzenie nie wchodzi w grę, proste jak najbardziej, wszak piękno jest w prostocie. Prostocie takich potraw jak kawałek świeżego, chrupiącego chleba polanego oliwą z oliwek z plastrem włoskiego pomidora pachnącego słońcem. Podobno kiedy w glebie nie ma wiele wody, pomidory muszą sięgać korzeniami bardzo głęboko aby przetrwać. W czasie tej długiej drogi korzenie wchłaniają z gleby wszystkie minerały. Właśnie dlatego pomidory z południowych Włoch smakują lepiej niż z innych miejsc. Ja nie jadam bo jestem głodna, ja jem dla przyjemności, którą daje mi jedzenie…. w kuchni włoskiej nigdy nie chodziło tylko o jedzenie, to również biesiadowanie i przyjemność biesiadowania z współbiesiadnikami.
Ale to właśnie dzięki spożywaniu świeżych, naturalnych potraw, ze świeżych warzyw i owoców, uprawianych na wulkanicznej glebie, bogatej w minerały i dojrzewających na prawdziwym słońcu, nasza skóra podczas włoskich wakacji promienieje, zbawienne, zdrowotne efekty odbijają się na niej natychmiast. Te włoskie pomidory inaczej smakują, tutaj nie mamy produktów ekologicznych z ekologicznych upraw, cała dostępna żywność jest organiczna i to jest dla mnie wskaźnikiem wysokiej jakości życia. To w myśl zasady mniej ale lepiej, bo smaczne, świeże jedzenie lepiej zaspokaja głód, je się go mniej.
Do moich małych włoskich rytuałów należy również espresso po lunchu, nie istnieje, żeby go zabrakło. Nie lubię od razu, lubię po paru minutach i przyznam się Wam mam moje małe zboczenie, jeżeli jestem poza domem to muszę przynajmniej wynitkować zęby….. inaczej kawa nie smakuje mi, lubię potem na długo czuć smak kawy w ustach, nigdy nie słodzę kawy! Ale jak jestem poza Włochami to wolę zrezygnować ze złej kawy, aby nie popsuła mi smaku po obiedzie… mam miejsca z dobrym espresso w Zakopanem, w Krakowie, ale niewiele jest takich miejsc, pomimo fantastycznego sprzętu, tzw. wypasionych ekspresów i dobrej kawy. Od czego to zależy? Myślę, że od pasji i serca które się wkłada w zrobienie tej kawy. W żadnym innym miejscu na świecie bariści nie przygotowują tak dobrego espresso i nie przygotowują go z taką swobodą jak we Włoszech. Do tego: Ciao Bella! Come stai! Oggi hai bellissimi occhi…, albo cokolwiek innego co tylko przyjdzie im w danym momencie do głowy i nawet nieidealna kawa dostaje skrzydeł, zamienia się w ideał i nasz dzień od tego momentu toczy się inaczej… zrobienie czegoś dobrze wymaga tyle samo czasu co zrobienie tego źle. Więc po co…
Kolejny mój włoski rytuał, z którego nie mogę i nie chcę zrezygnować, nieważne gdzie jestem, to czas na jedzenie. Choćby to była tylko drobna przekąska, nie jadam w pośpiechu na ulicy, na stojąco. Staram się zjeść na siedząco. Wolę prawdziwe talerze, nie plastikowe albo papierowe tacki, nie umiem napić się wody z plastikowego kubka, wolę już bezpośrednio z małej 0,5 l butelki. Irytuje mnie kawa w plastikowym kubeczku. Mam ogromne kłopoty we Włoszech jak jestem pilotem lub przewodnikiem polskich grup, ja potrzebuję po prostu przerwy obiadowej…. nie, żeby zjeść, żeby usiąść. Oni wszyscy jedzą ciągle: w autokarze, idąc, popijają non stop albo małpki, albo rzekome butelki coca–coli…. mi włosy na głowie dęba stają.
Złe jedzenie nie wchodzi w grę, we Włoszech jeżeli jestem w domu to codziennie gotuję. Nawet dwa razy dziennie, bo z Luigim nie jadamy kanapek. Nawet, a może przede wszystkim, po całym dniu pracy pokrojenie świeżego pomidora, albo zrobienie makaronu Spaghetti Aglio&Olio, rozłożenie talerzy na stole, te proste czynności relaksują. Na pewno to odpręża bardziej niż otwarcie pojemnika z gotowym jedzeniem, którego nie znamy ani pochodzenia ani składników w nim znajdujących się, i podgrzanie go w mikrofali. Lubimy kupować warzywa strączkowe, obieranie, tzn. łuskanie świeżego groszku, bobu czy fasoli borlotti to też nasz mały rytuał, albo wspólne przygotowanie i pokrojenie składników na sos do makaronu… ale najbardziej lubię te nasze kolacje przy kieliszku wina, to prawdziwy slow food i slow life. Tego mi w Polsce brakuje najbardziej, bo jestem przyzwyczajona do późnych i długich kolacji…
Jeżeli mam ochotę na coś to po prostu to kupuje i przygotowuję, ale jest inaczej – moja ochota we Włoszech przychodzi podczas moich codziennych zakupów. Opowiem Wam jak wygląda moja kalabryjska codzienność…. Pisałam już o tym wielokrotnie, jestem bardzo zadowolona z rytmu życia w południowych Włoszech – slow! Czy wiecie ile czasu codziennie zaoszczędzam nie tracąc go na dojazdy, na parkowanie samochodu, na wyjazd po zakupy, wszystko mam w zasięgu ręki… Łapię się na fakcie, że przestałam chodzić do supermarketu, chodzę tam tylko po wodę – muszę to zmienić jak najszybciej, cukier – nie słodzę ani kawy, ani herbaty, wyobraźcie sobie jak często chodzę! Makaron, ryż, itp. kupuję w pobliskim Alimentari – małym lokalnym sklepie z lokalnymi produktami. Tak dobrze przeczytaliście CHODZĘ!!!! I wieczorem spacer w centrum miasta….
Ostatnio, wiecie co lubię najbardziej – wstać rano zobaczyć niebieskie niebo, kawa i pierzemy… zanim zrobię śniadanie prysznic.. prasówka… pralka kończy prać, ja wywieszam… potem biuro, w przerwie mały spacer do warzywniaka, zajrzeć na pogawędkę do mojego „rybiarza” Giancarlo i czemu nie zaszaleć… a wiec wizyta w Boutique…. La Boutique Delle Carni w Lamezia Terme (CZ)
Wszędzie wymiana zdań, jak z przyjaciółmi. W sklepie spożywczym – pamięta pani dziś jest wtorek jest świeża dzisiejsza mozzarella di bufala z rannego dojenia, no a jutro będzie chleb z curcumą z pieca opalanego drewnem. W Boutique delle carni – czyli sklepie mięsnym – agniellino – młodziutka jagnięcina rozpływająca się w ustach. Nie mogę nie wspomnieć o sklepie w którym kupuję wino. Tak jest codziennie, dlatego właśnie lubię tę moją kalabryjską codzienność.
Tutaj na południu Włoch jemy i gotujemy z produktów sezonowych, a zapewniam Was, że jest w czym wybierać, nie ma zagrożenia monotonii,
19 stycznia spadł pierwszy śnieg…. ale na razie na narty za mało więc poszłam na poszukiwanie wiosny…. rano poszłam do warzywniaka …. a tam od samego wyboru sałat zakręciło mi się w głowie….ZIELONO MI!!!
Czerwiec – PRAWIE LATO. A przecież świeży bób już się skończył, karczochy też, groszek na wykończeniu. Jeżeli chodzi o owoce to końcówka truskawek, nespoli – po polsku nieszpółki, ostatnie pomarańcze na świeżo wyciśnięty sok. Za to czereśniowy sezon w pełni, morwy czarne i białe, czyli po włosku gelsi, zaczyna się sezon na melony…. nadchodzi lato a z nim moje ulubione letnie owoce Figi, uwielbiam je pod każdą postacią, są już pierwsze brzoskwinie, morele i arbuzy, ale jeszcze jak to mówi Salvo z warzywniaka pędzone i on ich nie ma….
JESIEŃ – Kalabryjska jesień jest piękna, słoneczna, jest wokół pełno drzew z zielonymi liśćmi, wszak cytrusy nie gubią liści, są już pomiędzy zielonymi liśćmi pierwsze mandarynki, cytryny i zaraz pomarańcze. Kalabryjska, długa jesień, jak na prawdziwego mieszkańca Południowych Włoch przystało, leniwie ciągnie się do stycznia… Jesień to czas cytrusów, zaczynamy od kalabryjskich mandarynek… klementynek.
mamy orzechy włoskie – tutaj pierwsze kupujemy w zielonych łupinach…. i kasztany, oczywiście jest to to czas zbierania oliwek i wytłaczania oliwy. No i królują opuncje, zbieramy winogrona i robimy wino, .. .i potem mamy całe zimowe zielone warzywne szaleństwo, zaczynając od brokułów, cime di rapa – kwiaty rzepy, cicoria, bietola… itd. i na zakończenie radicchio di treviso… uwielbiam z grilla z octem balsamicznym, albo risotto… Ach zapomniałam króluje Dynia…. ale to przecież oczywiste!
W tym nawale kolorów, zapachów, smaków zapomniałam o owocach granatu…. to przecież też jesień i samo zdrowie! No i symbol pomyślności i szczęścia….
ZIMA – 4 stycznia chyba zaczęła się kalabryjska zima, za oknem od wczoraj deszcz, szaro, ponuro, zimno nie jest – mamy ponad 10 stopni – raczej smutno i wilgotno. Na taki dzień najlepiej zajrzeć do warzywniaka i tam poszukać pierwszych oznak wiosny…a więc mamy młodą czerwoną kalabryjską cebulę…
młody świeży szpinak, karczochy, zaczyna się sezon, to moje ulubione warzywo,
i na deser świeże, gruntowe truskawki… i co zapachniało wiosną? Kupiłam te truskawki, naprawdę słodkie i pachnące, te zimowe są dużo mniejsze, ale słodziutkie, bo do zeszłego tygodnia było słonko i cieplutko… i od razu zrobiło mi się słodko na duszy…
Ale życie w sposób niezwykły wymaga ryzyka, ja to ryzyko podjęłam dwa razy. Pierwszy raz 29 lat temu i drugi raz siedem lat temu…. Powiem krótko – było warto! Mam niezwykłe życie, to nie znaczy proste, szczęśliwe – jest ono niezwykłe i dlatego cieszę się każdą jego chwilą w myśl zasady obowiązującej w dialektach Południowych Włoch, w których nie ma czasu przyszłego, wszak jutra może nie być!
List od mojej czytelniczki:
Piszę w sprawie życia we Włoszech w ogóle i w Kalabrii. Jestem zakochana w tym kraju, języku, ludziach i kuchni. Marzę, aby tam zamieszkać, ale zanim do tego dojdzie, chciałabym zadać Tobie kilka pytań 🙂
Co skłoniło Ciebie do wyjazdu do Włoch?
Od jak dawna mieszkasz we Włoszech?
Mieszkam we Włoszech od prawie 30 lat. Od początku mieszkałam w Kalabrii, w Lamezia Terme.